niedziela, 8 listopada 2015

Matka Polka....

...Toporzyskowa tak bym określił moją żonę 34 lata temu w czasie obozu stałego w Toporzysku.  Matka Polka bo na obóz zdecydowaliśmy się jechać z naszym ... 4 miesięcznym Łukaszem.  Trzeba pamietac ze to sierpień rok 1981 - niezwykle trudny rok. W kraju komuna i to w tym najgorszym wydaniu, puste sklepy, żarcie i wiele innych produktów na kartki w ogóle nędza a tu nie dość ze z małym dzieckiem to jeszcze z niewielką gromadką harcerek i harcerzy z " Hubalczyków " coś koło 40 sztuk.

To był bardzo trudny obóz nie tylko z powodów ogólnych w kraju ale również miejsca. Środek lasu, polana na niej Leśniczówka kompletnie bez jakiegokolwiek wyposażenia dla dzieci. Nie muszę mówić bez prądu, gazu i w zasadzie drogi dojazdowej. jedyny kontakt dla samochodów to droga leśna z Wysokiej - Bór gdzie wyboista drogą samochodem marki  Żukiem jednego z rodziców zajechałem wraz z całym moim rodzinnym majdanem. My z Jola i Łukaszem zajęliśmy kuchnię leśniczówki i było to miejsce do którego inni nie mieli wstępu. Reszta leśniczówki to komendantura obozu i świetlica. 

Namioty postawiliśmy w ogrodzie leśniczówki. Ledwo co się mieściły, kuchnie pod namiotem za stodołą. Kadra spała w namiotach " czwórkach "   lub na sianie a uczestnicy w " wojskowych dychach "   Nie przypominam sobie abyśmy mieli problem z pogodą ( na szczęście ) bo deszcz w tamtych górskich warunkach by nas pogrzebał. 

Dwie rzeczy zapamiętałem z tego obozu : to zjazd na " Ukrainie z Wielkiego Działu na złamanie karku i krnąbrni harcerze na " Chatce " . Obóz był zaopatrywany przez nas samych. Ze względu na bardzo trudne warunki zakupowe w 1981 roku zdobycie żywności to był majstersztyk. Czasami trzeba było nagle podjechać do sklepu w Jordanowie " bo coś rzucili " To wtedy pamiętam z Darkiem Waligórskim młodym ( ówcześnie ) harcerzem zjeżdżaliśmy na złamanie karku na " Ukrainach " do Toporzyska . To była naprawdę jazda po bandzie. Po wykrotach, kamieniach żaden dzisiejszy zjazd MTB czegoś takiego nie widział. 
Na każdym obozie zdobywa się sprawność " Trzy pióra " To taka kwintesencja sprawności harcerzy. 24 godziny poza domem w lesie, 24 godziny bez jedzenia, 24 godziny bez mówienia. Nie muszę mówić że najgorsze było nic nie mówienie. Większość na tym wpadała. Ale u nas w Toporzysku bodajże trójka harcerzy postanowiła rozpocząć hucznie od 24 godzin poza obozem bynajmniej nie w lesie. Po wyjściu z obozu po prostu pojechali do Jordanowa, z lekka się zabawiali i wrócili następnego dnia taksówka z rachunkiem za dojazd. Nie muszę mówić ze wywalenie z obozu ( chyba jedyny taki moment w moich 20 latach harcerstwa ) to była jedyna kara. Rodzice nie byli zachwyceni. 
Było też oczekiwanie na rosół z kury hodowanej na tym obozie jako ostatni obiad przed wyjazdem. Długo oczekiwano bo kura była niezwykle łykowata i kiepsko się gotowała a na dodatek ja musiałem ja oprawić. Pamiętam że nie byłem zadowolony.

Niestety moja niepamięć analogowa nie zaszalała tym razem Z tamtego okresu  zostało mi ze cztery filmy szerokie na dodatek część z klatek zniszczona.. Reszta zdjęć przepadła. Ale z tych które pozostały wyłania sie ogrom pracy Joli z Łukaszem. W zasadzie Matka Polka Toporzyskowa całe 24 godziny spędzała z nim. Przerwami były godziny spania wtedy Krysia Samek będąc na warcie kołysała wózek.. 




   
Czasami trzeba było poleżeć samemu....



... a czasami na kolanach u mamy... 






... namioty stały w ogrodzie Leśniczówki... 



... a kuchnia tuż za stodołą...


Krysia Samek, wartowniczka...


Jedyną moją atrakcja była wędrówka na Babia Górę... 


Piknik pod Babią...



Schronisko na Markowych Szczawinach. Już go niestety nie ma... 



Obóz stały Toporzysko Sierpień 1981 rok.

2 komentarze:

  1. Marek, to nie były 3 pióra tylko "Chatka Robinsona". 24 godziny w lesie, bez kontaktu z otoczeniem i samodzielne wyżywienie. Chłopaki poszli na obiad do Jordanowa, przespali się w stodole i wrócili taksówką. Z tym rachunkiem to już była ostatnia kropla goryczy... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A co z Darkiem Chodurkiem? ;)

    OdpowiedzUsuń