... były a jakże. I znalazły swoje odzwierciedlenie w mojej niepamięci analogowej. Co prawda pamięć mocno zatarta bo ostały się tylko te klatki które prezentuje , dość słabe techniczne i nie oddające wysiłku tylko raczej uczestników ale ku pamięci analogowej trzeba pokazać.
Z rowerem jestem za pan brat od niepamiętnych czasów. Nie umiał bym określić kiedy ale na pewno jak raz wsiadłem to do dzisiaj nie zsiadłem. Ale pierwszy swój rower kupiłem dopiero w 1975 roku kiedy to człowiek przywiózł kasę ze swojego pierwszego obozu zarobkowego OHP. To był piękny uwaga ! TARPAN czerwony jak lamborghini z kołami 26 cala oczywiscie bez przerzutki za to z kontrą. Byłem z niego bardzo dumny.
Nie minął rok kiedy kumpel z technikum z którym się najbliżej trzymaliśmy Zdziś rzucił hasło : Jedziemy na OHP do Gdyni z powrotem wywracamy do Krakowa na rowerach. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy.
Pierwszy problem to nadanie roweru na kolej. Oczywiście można to było po Bożemu czyli pójść nadać i zapłacić. Ale my kasy nie mieliśmy więc rozkręciliśmy rowery i zapakowaliśmy w papier. Co by sie kolejarz nie czepiał Przecież za walizkę nie płaciliśmy.
Do Krakowa przyjechaliśmy po czterech i pół dniach. Ponad 500 kilometrów. Najdłuższy etap zrobiony to 180 kilosów za jedne dzień. Mama jak mnie zobaczyła to nie poznała. Tyłek miałem siny od siedzenia ale byłem szczęśliwy. Dałem radę.
Nie minęły dwa lata kiedy trasę powtórzyliśmy. Tym razem w drugą stronę. Z Krakowa do Gdańska. Jechaliśmy na tych samych rowerach Ja na Traperze Zdzich na Huraganie. Ale mięliśmy jeszcze jedna osobę. Staszkę którą poznaliśmy na egzaminach na studia.Ona mozoliła się na....składaku !!! Na wyprawę zdecydowała się natychmiast. Byliśmy właśnie po zlanych egzaminach na studia ( ja na UJ , Zdzichu Polibudę, Staszka zdała). Wiec dla odstresowania a jakże blisko 600 kilosów do Gdyni proszę bardzo. A jakże..
Tym razem wlekliśmy ze sobą dwa namioty. jeden na garaż dla rowerów , drugi na garaż dla nas. Na zdjęciu pierwszym garaż nasz...
To jedyne zdjęcia z tych dwóch wypraw. Strasznie byliśmy spięci na wynik wiec nie było czasu na robienie zdjęć. Dzisiaj żałuję. Ale takie to były czasy. Traper mój zakończył żywot dwa lata później kiedy go górale skradły z leśniczówki w Toporzysku. I pewnie sczezł był w jakiejś stodole góralskiej. Złodzieja nie złapaliśmy. Szkoda mi tego roweru.
Marek Lasyk
Z rowerem jestem za pan brat od niepamiętnych czasów. Nie umiał bym określić kiedy ale na pewno jak raz wsiadłem to do dzisiaj nie zsiadłem. Ale pierwszy swój rower kupiłem dopiero w 1975 roku kiedy to człowiek przywiózł kasę ze swojego pierwszego obozu zarobkowego OHP. To był piękny uwaga ! TARPAN czerwony jak lamborghini z kołami 26 cala oczywiscie bez przerzutki za to z kontrą. Byłem z niego bardzo dumny.
Nie minął rok kiedy kumpel z technikum z którym się najbliżej trzymaliśmy Zdziś rzucił hasło : Jedziemy na OHP do Gdyni z powrotem wywracamy do Krakowa na rowerach. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy.
Pierwszy problem to nadanie roweru na kolej. Oczywiście można to było po Bożemu czyli pójść nadać i zapłacić. Ale my kasy nie mieliśmy więc rozkręciliśmy rowery i zapakowaliśmy w papier. Co by sie kolejarz nie czepiał Przecież za walizkę nie płaciliśmy.
Tu mną tym zdjęciu widać ten pakunek z rowerem. Robił za walizkę. Na zdjęciu jakby kto nie rozpoznał ja. Z długimi piórami !!!!!
Na wyprawę wyjechaliśmy po zakończeniu OHP. Jakoś na poczatku sierpnia. Plany były obszerne łącznie z Mazurami ale już po godzinie postanowiliśmy : Najkrótszą drogą do domu... To zdjęcie zrobione zostało na wałach wiślanych w Malborku (chyba )
Tak wyglądał popas na jedzenie . A żywiliśmy się chlebem, dżemem i tym co ludzie dali ( mieliśmy też konserwy ) Był 1976 rok. Właśnie przed chwila Gierek wprowadził kartki na cukier. My nie mieliśmy kartek...
To zdjęcie z Częstochowy z wejścia do wiadomego Klasztoru. Jak widać wyraźnie jazda na rowerze wpływała zdecydowanie na linie ma. No może w powiązaniu z dżemem...
Te zdjęcia a właściwie nasze miny mówią wszystko za siebie. I odpowiadają na pytania dlaczego tak nam się spieszyło do domu. Byliśmy sobą lekko zmęczeni już...
Do Krakowa przyjechaliśmy po czterech i pół dniach. Ponad 500 kilometrów. Najdłuższy etap zrobiony to 180 kilosów za jedne dzień. Mama jak mnie zobaczyła to nie poznała. Tyłek miałem siny od siedzenia ale byłem szczęśliwy. Dałem radę.
Nie minęły dwa lata kiedy trasę powtórzyliśmy. Tym razem w drugą stronę. Z Krakowa do Gdańska. Jechaliśmy na tych samych rowerach Ja na Traperze Zdzich na Huraganie. Ale mięliśmy jeszcze jedna osobę. Staszkę którą poznaliśmy na egzaminach na studia.Ona mozoliła się na....składaku !!! Na wyprawę zdecydowała się natychmiast. Byliśmy właśnie po zlanych egzaminach na studia ( ja na UJ , Zdzichu Polibudę, Staszka zdała). Wiec dla odstresowania a jakże blisko 600 kilosów do Gdyni proszę bardzo. A jakże..
Tym razem wlekliśmy ze sobą dwa namioty. jeden na garaż dla rowerów , drugi na garaż dla nas. Na zdjęciu pierwszym garaż nasz...
Staszka przy śniadaniu. Podstawa konserwa...
No a tak garażowaliśmy z rowerami w namiotach...
Spaliśmy najczęściej u chłopa na ogrodzie. Nigdy nam nie odmawiali. Oczywiście pól namiotowych jak na lekarstwo wiec trzeba było sobie radzić ...
Najciekawsze że kontakt ze Staszką urwał się nam dość szybko. W zasadzie do dzisiaj się nie widzieliśmy Nawet nie wiem czy ma te zdjęcia...
Bieżąca naprawa rowerów odbywała się przy drodze. Na szczęście w żadnej z tych wypraw rowerowych nie było problemów ze sprzętem.
To najczęstszy powód postoju jedzenie. Na zdjęcia nie było czasu.
Nie wiem co myślałem patrząc w tym momencie w obiektyw. Chyba " odwal się daj zjeść "
To jedyne zdjęcia z tych dwóch wypraw. Strasznie byliśmy spięci na wynik wiec nie było czasu na robienie zdjęć. Dzisiaj żałuję. Ale takie to były czasy. Traper mój zakończył żywot dwa lata później kiedy go górale skradły z leśniczówki w Toporzysku. I pewnie sczezł był w jakiejś stodole góralskiej. Złodzieja nie złapaliśmy. Szkoda mi tego roweru.
Marek Lasyk
Piękne czasy i nie tylko młodości.Dzikie łąki- pachnące, zagospodarowane pola- prawdziwa pszenica, żyto, owies, gryka.Bezpiecznie. Można było prawie wszędzie rozbić obozowisko - często nawet z przychylnością właścicieli terenu.Tanie, zdrowe jedzenie - nawet mielonka z puszki pachniała.Na młodzież patrzono przychylną pobłażliwością .POLSKA !Szczęściem było przeżyć młodość w tamtych czasach.
OdpowiedzUsuń